Na początku drugiej połowy grudnia szlag mnie trafia. Co roku. Bez względu na stan psychofizyczny.
A mam teraz całkiem dobry. Dlatego też pewnie tak rzadko skrobię.
Wracając. Nie muszę być szczególnie bystrym obserwatorem swojego "ja", żeby wiedzieć, że to zbliżające się święta. Rodzinnie pominę, choć to też nie bez znaczenia! Kocham swoją rodzinę, ale przed świętami kocham ją inaczej. Zabić chcę właściwie.
Ale kiedy ulizany, opalony g, sąsiadujący pionowo z moim lokalem mieszkaniowym (z którym wojnę prowadzę), tydzień przed świętami maszeruje dziarsko z siatką wypchaną reniferami. Pluszowymi ssakami, które mają czerwone wstążeczki, a i dzwoneczki pewnie, choć tych nie dostrzegłam.
Albo kiedy natapirowane babsko w aptece życzy "wesołych i zdrowych", po tym jak nie może mi sprzedać podstawowego, jakby się mogło wydawać, leku "Eurespal". Bo zbrakło.
Wówczas szlag mnie trafia.
Święta są dla dzieci!
I w celu łagodzenia świata na chwilę. Ale to łagodzenie czyni ze mnie przedświątecznego potwora.
TV już z reguły nie włączam, bo się boję. Ataku paranoicznych mikołajów i choinek.
Choć zdarzyło mi się włączyć. Obejrzałam "Zycie nad podsłuchu".
Po raz drugi. Polecam szczerze. Potem TV mi się rozpadło. To może i dobrze.
Kuruję się. Omijam xxx-ową "rodzinną wigilię świętą". Ostatnią moją.
Nie jestem w stanie się nawet wzruszyć. Myślami z fabryką żegnałam się od dwóch lat albo dłużej, mentalnie gdzieś na 3,5 tys. podjęłam ostateczną decyzję. Ale to wiecie.
Do zobaczenia, całkiem wkrótce. W końcu idą święta!
I czekamy na Daniela. Aniu, powodzenia!!!!!!!!!
Aktualizacja 16.12: Doczekaliśmy się!!!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz