niedziela, 25 grudnia 2011

Świąteczna melancholia pozytywna

Czas rodzinny. Miło jest cholernie. Bez sarkazmu. Bywa też mniej, ale w ogólnym rozrachunku jest
w porząsiu.
I nieprzeciętnie spokojnie. Chyba się starzeję. Albo czas mam sprzyjający. Pewnie jedno i drugie. Bywa też zaskakująco.
O., który "zajeżdża na szczocie" i z uśmiechem zamiata przedpokój. No bez jaj! Rodzi to we mnie obawy dotyczące przyszłości. Można się spotkać z nieprawdopodobnym. To cieszy, ale też niepokoi.
B-ka wygląda przepięknie i pozycjonuje prezydentów II RP wedle przystojności. Mościcki był naj!
C-ka nauczyła się robić spację w sms-ch. Po 5-u latach. A K-ka prócz dwóch koni, ma jeszcze na łydce wytatuowane płomienie.
No i Miki przyniósł mi zajefajne książki! Wysyłanie listów ma sens. Nic mu się nie popieprzyło, dzielny M! M w ogóle jest w porządku. Kiedy tylko Jej przejdzie przedświąteczny pierdolec, jest debest. Słodko.
Ale nie wypiłam za urodzinowe zdrowie Jezuska. Nadrobię. KoncepCyjnie albo i nie.
A teraz do rzeczy. Naród pracuje od wtorku, ale nie cały.
Wedle odbytych rozmów, Siostro! Emcika na lawetę, reszta da radę. Gwyniątka, dotarli Wy? Bilu, poniosło?  Ringwelku, odpocznij :)
Kto był na pasterce stawia pół rury! Bez sensu! Kto nie był na pasterce, ten stawia! Tak będzie lepiej! Bogaciej. Choć cholera Was tam wie. Kiedyś świat był bardziej przewidywalny!
Z bożonarodzeniowym pozdrowieniem. J.

piątek, 23 grudnia 2011

Oddech

Można czasem. Dzisiejszy dzień rozpoczął się najpiękniej, jak tylko mógł!
Potem zabawiała  rodzinę, potem wyłuskiwała pstrąga, a to jest robota skazańców. Potem poszła do kina. W kinie są światła po obu stronach i od góry też+20 min reklam. Nie była w kinie od dwóch lat i przez kolejne dwa też nie zamierza.
Są święta. I robimy tak,  żeby było dobrze.
A na koniec odbyła szczerą, niegłupią pogadankę. Dzięki  G.
Miało być dla przyjaciół.
I "Drive" polecam. Doskonała rzeźnia!

A poza tym nie uwolnię się od szczeniackiego:


Into the wild. Pragnę. Tylko, że Into the East!!

niedziela, 18 grudnia 2011

Unplugged

Życie na pewnym trójmiejskim osiedlu posiada powtarzalną właściwość. Brak prądu. Nie narzekam. Lubię ciemność i ciszę! Do czasu. Do drugiego piwa. Potem jest myślenie, a potem chęć zabicia myślenia! I dupa i świeczka albo i dwie. Pograłam chwilę na bębenku. Wciąż nie umiem! Umiem za to posiadać pierdolca. Umiem też zrobić gwiazdę i prawie szpagat. Potrafię być szczęśliwa. I zapierdalać tygodniami po górach. Nie umiem chodzić w spódniczkach. Nie wiem, jak paść kozy. Umiem napisać krótki poważny tekst. Wiem też, jak zrobić badanie marki i innych badań pierdylion. Wiem, czego chcę bardzo, wiem czego zdecydowanie nie chcę. Czas decyzji się zbliża.
Kozy!
Ubezpieczone kozy :D

piątek, 16 grudnia 2011

Są też takie dni

w drugiej połowie grudnia, kiedy mnie szlag nie trafia. Ani trochę!
I w ogóle mi dobrze. Wiem, jestem drażniąca, ale co ja poradzę! Mam pierdolca na wszystkie litery alfabetu!
A Szczupła dała radę, radę dała!

czwartek, 15 grudnia 2011

Grudzień dzielę na pół

Na początku drugiej połowy grudnia szlag mnie trafia. Co roku. Bez względu na stan psychofizyczny.
A mam teraz całkiem dobry. Dlatego też pewnie tak rzadko skrobię.
Wracając. Nie muszę być szczególnie bystrym obserwatorem swojego "ja", żeby wiedzieć, że to zbliżające się święta. Rodzinnie pominę, choć to też nie bez znaczenia! Kocham swoją rodzinę, ale przed świętami kocham ją inaczej. Zabić chcę właściwie.

Ale kiedy ulizany, opalony g, sąsiadujący pionowo z moim lokalem mieszkaniowym (z którym wojnę prowadzę), tydzień przed świętami maszeruje dziarsko z siatką wypchaną reniferami. Pluszowymi ssakami, które mają czerwone wstążeczki, a i dzwoneczki pewnie, choć tych nie dostrzegłam.
Albo kiedy natapirowane babsko w aptece życzy "wesołych i zdrowych", po tym jak nie może mi sprzedać podstawowego, jakby się mogło wydawać, leku "Eurespal". Bo zbrakło.
Wówczas szlag mnie trafia.

Święta są dla dzieci!
I w celu łagodzenia świata na chwilę.  Ale to łagodzenie czyni ze mnie przedświątecznego potwora.

TV już z reguły nie włączam, bo się boję. Ataku paranoicznych mikołajów i choinek.
Choć zdarzyło mi się włączyć. Obejrzałam "Zycie nad podsłuchu".
Po raz drugi. Polecam szczerze. Potem TV mi się rozpadło. To może i dobrze.

Kuruję się. Omijam xxx-ową "rodzinną wigilię świętą". Ostatnią moją.
Nie jestem w stanie się nawet wzruszyć. Myślami z fabryką żegnałam się od dwóch lat albo dłużej, mentalnie gdzieś na 3,5 tys. podjęłam ostateczną decyzję. Ale to wiecie.
Do zobaczenia, całkiem wkrótce. W końcu idą święta!


I czekamy na Daniela. Aniu, powodzenia!!!!!!!!!
Aktualizacja 16.12: Doczekaliśmy się!!!

poniedziałek, 5 grudnia 2011

Koniec z brakiem treści i refleksji! O medycynie górskiej teraz.

Kilka osób się mnie pytało, to napiszę.
O chorobie wysokogórskiej po ludzku

Przebywanie na wysokości powyżej 5000 m to kurewsko duży wysiłek. W powietrzu jest już tak mało tlenu, że procesy wyniszczania przeważają nad procesami przystosowawczymi. Ponoć.

Na chorobę wysokościową narażona jest nawet Emcik. Na przykład, gdyby podróżowała koleją między Pekinem a Lhasą w Tybecie. Na odcinku od Golmud (2800 m) do przełęczy Kunlun (4750 m) w ciągu półtorej godziny pokonałaby niemal 2 km różnicy wysokości!
Trasę tę pokonuje ponoć 2 mln pasażerów rocznie. Ostra choroba górska rozpoznawana jest u około 30% podróżujących! Lżejsze objawy (ból głowy, nudności, duszności) występują u 80%.
Zapobiec tym dolegliwościom mogłaby 6-dniowa aklimatyzacja.
I teraz pytanie, co mogłoby wystąpić u Emcika?
W szczególności Emcika biegnącego na wspomnianą kolej (choć nie jestem pewna, czy to warunek konieczny).
Odpowiedź: złamanie prawej kończyny i lewej ręki. Prawa kończyna niedołężna od kostki do miednicy. Lewa skręcona, nie do użytku. Zakłócenia w obrębie czaszki zastane. Ryzyko zakażenia tężcem. Zakrzepica niemal pewna. Ogólny niedowład. Ale czy choroba wysokogórska by dorwała, tego nie wiemy!

Kilka słów o aklimatyzacji
Gdyby nagle przenieść Emcika z Atelier na szczyt Everestu, umarłaby w ciągu kilku minut z powodu niedotlenienia mózgu. Można by to porównać do założenia Emcikowi worka foliowego na głowę.  Albo po prostu do Emcika. Albo do piątej setki wypitą przez nią duszkiem. Jesteśmy to sobie w stanie sobie wyobrazić. Ba, wiemy!
A teraz poważnie.
Aklimatyzacja wysokogórska jest procesem długotrwałym. Przystosowuje organizm do niskiego ciśnienia atmosferycznego i mniejszej zawartości tlenu w powietrzu. Oddech staje się częstszy i głębszy. Po kilkunastu dniach organizm przestawia się na nowe tory, np. do głębszych oddechów przystosować się muszą mięśnie. W organizmie zachodzi wiele zmian, nie wszystkie są jeszcze rozpoznane. Szczególnie te Emcika przy laptopie. Ale szczęśliwie, himalaiści nie mają w zwyczaju słuchania muzyki na wysokości powyżej 7000, chociaż pewna nie nie jestem. Emcik - himalaista zapuściłaby Massive i to mogłoby uratować mi życie!
Badaniem tych procesów zajmuje się m.in. Międzynarodowe Towarzystwo Medycyny Górskiej. I żal tylko, że Emcik nie ładuje się na szczyty najwyższe planety Ziemi, bo nie podlega badaniom w tym kontekście.

Co wiemy?
W laboratoriach analizuje się parametry krwi, strukturę tkanki mięśniowej i szuka genów odpowiedzialnych za przystosowanie człowieka do wysokości. I nie Emcika, bo by wszystkie badania o kant dupy rozbić!
Interesująca jest reakcja komórek na niedobór tlenu. Każda osobno rozpoznaje, że jest go mniej i aktywizuje grupę hormonów zmieniających ciało. Jeden z tych hormonów – erytropoetyna, stymuluje szpik kostny do produkcji czerwonych krwinek, dzięki czemu wydajniej transportują tlen do komórek. Ale miało być "dla ludzi".
Opisany proces przystosowania organizmu do wysokości obserwuje się u wszystkich przedstawicieli gatunku ludzkiego, prócz Emcika (niezbadany). Wszystkich poza najlepiej znoszącymi warunki wysokogórskie tybetańskimi Szerpami.
Ale i "nadprodukcja czerwonych krwinek dobra jest tylko na krótką metę. Po kilku miesiącach nadmierna ilość erytrocytów zwiększa gęstość i lepkość krwi, grożąc wystąpieniem zakrzepicy, przewlekłego obciążenia serca i choroby górskiej. Problemy obserwuje się nawet u Indian (Keczua i Ajmara), którzy żyją w Andach od 10tys. lat"! [jak wyczytałam w poradniku lekarza medycyny górskiej].
Tylko Tybetańczycy, ze względu na swoje 30 tys. lat w Himalajach, mieli wystarczająco dużo czasu, aby przystosować się do wysokości. W warunkach niedotlenienia wytwarza się u nich mniej dodatkowych czerwonych krwinek. Mają też niższe ciśnienie w tętnicach płucnych, więc są mniej narażeni na obrzęk płuc.

Reakcje na niedotlenienie. Obowiązek używania butli z tlenem?
Oczywista oczywistość: reakcja na niedotlenienie jest bardzo indywidualna. Niektórzy na 7 tys m. mogą narazić się na zmiany w mózgu, inni wchodzą bez szwanku na ośmiotysięczniki. Emcik ma zmiany w mózgu bez wchodzenia. Ciężko byłoby zatem ustalić wysokość, powyżej której należałoby używać tlenu. Taki obowiązek byłby też ograniczeniem wolności. A Emcik jest zły, kiedy ogranicza się wolność! Poza tym wchodzenie z tlenem jest pewnego rodzaju dopingiem, pozwala oszukać organizm. Wejście z butlą tlenu to „obniżenie” szczytu nawet o 2000 m. Istnieje poza tym prawdopodobieństwo awarii butli. Wówczas organizm zaaklimatyzowany do 6000 m, odkrywa nagle, że jest na 8000 m. A to znacznie gorsza sytuacja niż spędzenie nocy na 7000 m bez wspomagania butlą. Każdy kij ma więc dwa końce.

Idealny himalaista to jaki?
Nie ma kanonu. Na pierwszy rzut oka to Emcik. Ale:
W podręczniku do turystyki z 1796 r. Baltazar Hacquet opisał cechy idealnego alpinisty. Panna albo kawaler, niscy, bo u wysokich długie kości szybciej się łamią. Niski człowiek potrzebuje też mniej jedzenia i lepiej utrzymuje ciepło. Niby wszystko jest logiczne. Ale wystarczy popatrzeć na najlepszych himalaistów, by się przekonać, że ta hipoteza nie zawsze się sprawdza. Czyli Emcik i inni mojemu sercu bliscy też, ale nie tylko.

A co z głową
Niezaprzeczalnym jest fakt, że w górach słabiej się myśli. Właśnie z powodu niedotlenienia. No i tu już Emcik wypada z badań. Bo jak porównać z sytuacją nizinną. W badaniach, które były prowadzone przez specjalistów medycyny górskiej wraz z neuropsychologami, zwrócono uwagę, że w górach pojawiają się zaburzenia funkcji postrzegania przestrzeni. Oznacza to, że himalaista na 6000 m może mieć problem z wyobrażeniem sobie trasy wspinaczki na podstawie opisu, chociaż na niższej wysokości nie stanowiło to dla niego problemu.A co z badanymi, którzy wykazują podobną ocenę sytuacji na poziomie 0, jak i 6000 tys.?  Chyba wiem. To mógłby być Emcik?
Na wysokości pojawiają się również problemy z pamięcią. Tu Emcik jest też nie do zbadania, bo jak.

A co z tymi, którzy z głową mają problem do dzisiaj? Bardzo duży problem? Poczekam na rewolucyjne odkrycie nauki medycyny. Ale tylko z ciekawości będę czekać.

I istotna uwaga
W Pakistanie, Chinach, Kirgistanie czy Tadżykistanie nie ma sprawnych służb ratunkowych. Jeszcze. Jedynie w Nepalu dzięki współpracy ze Szwajcarami latają śmigłowce, które mogą zdjąć himalaistę z 7 tysięcy.
Trzeba zapomnieć o etosie kochanych Szerpów, którzy na hasło „ratujmy wspinacza” rzucą się na pomoc. Za darmo nikt na akcję nie pójdzie. To ich życie, ich praca. Nie chcą i nie muszą się narażać. Ja to rozumiem. Serio. Nawet gdyby to Emcik zawisł na ścianie.

Obalone mity, póki co kawa (i alkohol)
Słyszałam, że wielu przewodników górskich odradza picie kawy na wysokości. Okazało się, że picie kawy jest korzystne i to zadziwiająco bardzo. Kofeina zwiększa częstość i głębokość oddechów, co może przyspieszać aklimatyzację. Rozszerza oskrzeliki w płucach, zapobiegając ich wysokogórskiemu obrzękowi. Poprawia efektywność pracy serca i stymuluje rozkład tłuszczów dostarczający energię mięśniom. [Źródło: nie pamiętam adresu, ale dotrę, lekarskie pisemko].
A alkohol nie wymaga komentarza, whisky zawsze dobrze robi. Na wysokości ratuje, rozgrzewa.
Ale jak się zejdzie...
Kiedy się zejdzie, to trochę poniewiera jednak.

Wizja przyszłości
Niedługo Emcik będzie się aklimatyzował w domu, jechał na wycieczkę na ośmiotysięcznik
i w tydzień zdobywał go na tlenie
A ja mam tylko nadzieję, że Emcik jednak da radę bardziej. Ona da radę bez tlenu!
I w gipsie!

niedziela, 4 grudnia 2011

Maliwnka ma też ciemną stronę mocy

I ta ciemna strona mówi jej, że powinna komuś trzasnąć.
Heliodorkowi. Jak tylko dorwę!!

sobota, 3 grudnia 2011

Droga

No to weszłam na drogę.
Dobrze, że tym razem nie przyjechała policja,
bo jak ja wchodzę na drogę to z przytupem.
Bodhidarma byłby ze mnie dumny, chyba,
Ale nie jestem tego pewna.
A komputerek to szlag trafił, a taki był fajny, amerykański.
No teraz będę medytować.
Medytować skąd by tu skombinować nowy.
W dzisiejszych czasach to nawet Bodhidarma by bez fejsbuczka nie wyrobił.

czwartek, 1 grudnia 2011

Ideologie

Świadomość mi byt określa. Bo nie na odwrót.
A skoro tak, to mój byt jest nieograniczony.
I co ja tu jeszcze robię??

Kiedy tylko się wyśpię, będę Afrodytą. Ale to pod warunkiem, że się wyśpię, a się nie zanosi!!
I byt nie będzie istotny. Mam ochotę coś rozwalić. Środek mi mówi, ze nie jestem już hipisem. I co zdecydowanie gorsze, wciąż poszukuję swojego spokoju buddyjskiego.
Jak komuś pierdolnę, to odzyskam. Spokój Buddyjski!  Ot co!

Aktualizacja o godzinie 14.
Nikomu jeszcze nie pierdolnęłam, a co za tym idzie, nie mam spokoju.
Muszę być jutro w pracy fizycznie. Wówczas odzyskam.
W weekend wchodzę na Drogę.

You can get addicted to a certain kind of sadness
Like resignation to the end. Always the end. 

Nic innego nie robię , tylko sobie wyobrażam! 
Sarkastyczne huehue. Chcę mgły.
I globusy dwa! 

Parafrazując: Wszystko, co kocham, jest w Gruzji.