piątek, 22 lutego 2013

Jest takie miasto, a w nim

Bywam ja. Miasto, które uważam za piękne. Może dlatego, że naprawdę jest piękne, a w tym swoim pięknie jest niebanalne. Czyli tym bardziej moje. Przyznaję, uczepiłam się.
I to nie jest Radom :)
Zapraszam na króciuchną wycieczkę osobistą. Współczesnym językiem - foto story.
Po Starym Mieście....


Kamienice chylące się w każdą możliwą stronę. Te odrestaurowane sąsiadujące z tymi, które sprawiają wrażenie, jakby się miały za moment zawalić  Kamienice ze spróchniałymi schodami, te którymi zachwycam się najbardziej.
Pisanie dojdzie, a póki co, obraz sam za siebie.
Kto zna Lublin, te widoki będą mu znajome. Kto nie zna, temu będą ładne. Za chwilę je opiszę. Chwila to wieczność.
Ale jedno nieskromnie napiszę. Wydaje mi się, że zrobiłam najlepsze zdjęcia Lublina. Ha.











Pomordowani w Majdanku Żydzi. Postałam trochę, wystarczyło 5 minut, żeby usłyszeć, że komuś się to bardzo nie podoba. To była Pani oprowadzająca nieliczną wycieczkę. "A tu zawiesili zdjęcia Żydów, chyba tylko po to, żeby zdenerwować mieszkańców".  Rzuciłam gniewne spojrzenie, a żałuję, bo mogłam jej powiedzieć, że dobrze, że jej rodzice tam nie skończyli, bo aż takich mord by mieszkańcy nie znieśli. No się wkurzyłam!



kotek

Lubię Schulza, mimo szkolnego obowiązku
Tu ja się chwalę, bo jest czym. Leon Frankowski, to brat pradziadka. Dowódca całej Lubelszczyzny. Za wiele się nie nawalczył. Ale próbował. Zawisnął. Jak wszyscy po powstaniu styczniowym.




Patrzę na błękitną kamienicę, w której kiedyś bywał Jan III Sobieski
W tej samej teraz mieszkańcy nadają rytm. Suszą pranie, zimą palą w kaflowych piecach, gównażeria gra w piłkę nożną.

Dzień przechodzi w noc.
























Pewne miejsca wymagają bycia "w nich". Albo przynajmniej blisko, koło nich.
Ja jestem w tym mieście zakochana. Po uszy i od zawsze. Z każdą wizytą bardziej. Mam jednak nadzieję, że nie skończy się małżeństwem. Tam to już w ogóle nie ma pracy. Lokalny dodatek G właśnie sprząta biurka. A Gallupa tam nie widziałam :) Bu.

Jest zima, to musi być zimno. Turbacz (wbrew pozorom)

Pojechałam, bo lubię góry. Taka oczywista oczywistość. Też, bo gopr-owe szkolenia lawinowe, medyczne, nawigacyjne, sprzętowe i inne.
I bo prohibicja, czyli całkiem inaczej. I tak serio było. Prohibicję mieliśmy my, namiotowcy. Organizatorzy poranną porą sami siebie nie mogli się doliczyć. Ani odnaleźć. Nawet przy pomocy detektora lawinowego.
Wintercamp 2013, czyli banda kochających góry, debili.
Droga na Turbacz - nieudokumentowana  Ale zasłynęłam już na samym początku - jako ta, która w jeansach przylazła. Szłam na Turbacz, nie na Aconcaguę, Blanca czy Elbrus. No i dostałam za swoje. Kilka godzin nocnego brnięcia w śniegu bez większej koncepcji, w którym kierunku zaiwaniam. Ale zgodnie ze wskazówkami gps-a byłoby godzin kilkanaście, bardzo cenna nauczka. Mapa! Są jeszcze takie miejsca na ziemi, w których nowe technologie można sobie wsadzić
w dupę.
Ten tent. Sis okopywała solidnie. Dwie godziny. Kolega sąsiad kopał godzin dziesięć. Psychopata namiotowy, takie nowe zjawisko społeczne. A poniżej prezentacja, że pięknie było.



Sisterki namiot montują. Ja bardziej udaję. Za to się nanosiłam, co nie Sis?

Obóz I (i ostatni)

A którędy nad morze?

Dobrze siostrom większym i braciom mniejszym, z tą różnicą - że Siostra jest mniej ekspresyjna
i się nie tarza (przeważnie)

Szkolenie lawinowe, czyli jak nie wsadzić sondy zakopanemu człowiekowi w oko albo w...
Zasadniczo, to i tak nie ma większego znaczenia, bo ów zakopany już by pięć razy zmarł śmiercią tragiczną przy naszym refleksie poszukiwawczym.



Raki, czekany. Jakże przydatne na skalistych zboczach śmiertelnej góry Turbacz (1310 m.)

Move like Jagger

Serio ładnie to było i to już bez sarkazmu!
Po dniu szkoleń i opędzlowaniu kilku posiłków (i pierdyliona oscypków, apetyt wyjątkowo dopisywał), wieczorową porą dyskutowaliśmy sobie z naszymi naj-himalaistami, o co nam tak
w ogóle chodzi z tą do gór miłością. Oni też nie wiedzą, ale wyzbyć się nie da i kropka.


Wywiady, dyplomy...


I clue programu, czyli noclegi. Da się. Wyspałam się wyśmienicie. I nigdy wcześniej nie wstawałam tak prędko. Prędko w znaczeniu - pobudka i biegusiem na herbatę. Sis wyspała się mniej wyśmienicie, bo ktoś jej chrapał, ja nic o tym nie wiem!
 -15C. 
Wiem, bez nosa jakoś mi bardziej do twarzy.
Fajno było, jedyny mankament, to biegające za nami media wszelakie. Ale ja ich trochę rozumiem, ten zawód wymaga poświęceń!
I nie zgadniecie, chcę wrócić w góry!! Te niższe też są całkiem w porządku.