czwartek, 27 września 2012

Słuchowisko

W jesiennej ramówce nie może zabraknąć słuchowisk. Szczególnie, że kształtują one pamięć słuchową, wzbogacają wyobraźnię, poszerzają słownictwo, horyzonty i cenne są w ogóle.

Bohaterem dzisiejszej audycji jest lemur. I to nie byle jaki lemur, bo wyżynny!
Osoby ciepiące na głuchotę, szczególnie ucha, bardzo przepraszam. Pozostałe osoby przepraszam tym bardziej, ale nie mogłam się powstrzymać!



p.s. Zabiję, poćwiartuję i z futra obedrę! Odpaliłam dyktafon w celu odsłuchania rozmowy, co ją nagrałam miesiąc temu w trakcie Literackiego Sopotu.
Usłyszałam powyższe!
No literacki Sopot jak nic! I Literacki, i Sopot!
Krystynę Czubównę rozpoznałam po głosie, to Dż! Bohaterem audycji przyrodniczej jest B.
A ja przez chwilę wyglądałam tak:


 lemur

Zadałam sobie fundamentalne pytanie: Na cholerę ja na wakacje z dyktafonem jeżdżę?!
Boję się słuchać dalej, czy to aby nie jest cały cykl przyrodniczy (!) pt. "Sekretne życie gatunków alpejskich"...

wtorek, 25 września 2012

Samodyscyplino!

Wracaj mi, ale już! Raz, raz!
I nie mówię o narzędziu do wymierzania kary cielesnej. Samowymierzania. Czy coś.
Chociaż w ostateczności...

sobota, 22 września 2012

Ze świata wysokiej kutury i takiż gór

Drodzy Państwo, wybitny polski artysta, specjalista od liryki mistyczno-religijnej (autor łapiącej za gardło frazy: "na rozstaju dróg, stoi młody bóg, on wskaże ci drogę!") wszedł na Blanca! I to z gitarą wszedł!
Tak, mowa o liderze kultowej grupy Feel, Piotrze Kupisze, nota bene instruktorze wspinaczki.
Jestem poruszona.
Pozostaje mi zamilknąć i pokornie oczekiwać na kolejne epokowe wydarzenia. Marzy mi się Beata Kozidrak w swoich kozakach na Elbrusie i Piotr Rubik na dnie morza z fortepianem i klaszczącym chórem oczywista. Michał Wiśniewski już zaliczył biegun pojmując którąś żonę, zdaje się. Niestety wrócił.
Trzymię kciuki za artystyczno-alpinistyczną resztość!
To ja jednak Tadżykistan teraz... Bo też nie umiem śpiewać, to może dam radę!


p.s. Odebrałam telefon, z pytaniem, kto to jest feel, służę:



Wsłuchałam się i nigdy już nie będę taką samą sobą!
To mnie złamało!!
Szczególnie: No, no, no,…no, no, no.
Serce mi wręcz. I kręgi mi pokonało.
Bo ileż się można turlać.

Z całym szacunkiem dla Piotra Kupichy! Wlazł na Blanca z gitarą i gratuluję! Może to jest droga, którą powinien podążać. Na rozstaju dróg...

środa, 19 września 2012

Tak to jest

kiedy się człowiek sam ze sobą spotka. A potem...
Potem przyszli towarzysze wyprawy. I łokieć mam fioletowy. Ćwiczyłam dupozjazdy na schodach. Asekurację znaczy.
Alpinizm mnie jednak wykończy! We własnym domu.
Albo to francuskie wina i sery. Z naciskiem na te pierwsze.
Z kartonu. A karton ma lejek, co się go naciska. Przecudne w prostocie swej.

niedziela, 16 września 2012

Lost, czyli mnie nie ma


W piątek będę. Do piątku nie odbieram i nie odpisuję. Jeżeli ważne, poproszę wiadomość tekstową.
Hell Yeah.

czwartek, 13 września 2012

Mont Blanc 2012, czyli śnieżka

Miło wrócić. Ekspres do kawy działa. W ogóle wszystko działa. Choć nie powinno, bo to E. klucze zostawiłam. Lubię ryzyko.
Podejmowałam takowe zostawiając E. klucze,ale wówczas nie miałam pojęcia, co to jest ryzyko prawdziwe! Już wiem.

Blanc to cholera jasna jest.
Wspinaczki doświadczyłam w sensie stricte.
I żyję, dzięki spółce Bilu & Dżony.
Z ograniczoną odpowiedzialnością, ale jednak!

Zatem tak

Na początku była Brodka. Potem też była Brodka.
Bo to ukochana B-la. Potem było lulilulilaj i prawie zasnęłam za kierownicą.
Płyt nie wzięłam żadnych. Nie pomyślałam o tym, że droga długa i jednostajna. I że gust mój muzyczny jednak odbiega od...
Myślałam o górach.Tych, co przede mną, o minionych myślałam też.
Droga piękna, Krzyżackie autostrady- miód. Bez ograniczeń i za darmoszkę. Tak prowadzić mogę. Szwajcaria - winietka - obowiązkowa opłata 40 ojro. Takowa obowiązuje rok cały. (O jak cudnie, już lecę, cały rok będę jeździć i wasze sery wpierdalać...)
Przejechałam kraj zegarków, o 4 rano widziałam już tylko kwaśne improwizacje a'la Timothy Leary, ale to nie jest ważne. Ważne, że się zatrzymałam. Godzinę od celu, czyli Chamonix. Spałam pięknie, policzek wbijał mi się w kierownicę, a żebra w hamulec ręczny.
Potem były ronda, a na końcu był camping.

Camping wyglądał mniej więcej tak, jak na poniższej etiudzie filmowej ("Dzień Świra"), ale proszę nie opiniować przybytku na podstawie jego mieszkańców. Było znacznie gorzej.


Na campingu byliśmy my, Irlandczycy i Angole. Paru Słowaków, ale przyćmionych nie wiem czym.
Na tym etapie i tak moim faworytem był i pozostaje Rick. Co dzień skręcał  "coś" i co dzień twierdził, że jutro jest ten "wielki dzień", kiedy wyruszy!
Po naszym powrocie też był. I też się szykował. Powodzenia, good luck Rick!
Po kilku wizytach w prognozowni, postanowiliśmy wyruszyć.

Info alpinistyczne

Teoretycznie, bo sprawdzało się średnio.

I poszli
W górę dobrze było. Poziomo w górę. Widzisz, co przed Tobą.

Leźli, Bilu traci wzrok, pozostali tracą inne zmysły :) 

Chata Forestera, czyli myszy i wyjście z progu
 

Chata, w której śpimy, poniżej wnętrze

"
Chata Forestera, jedzonko.
Resztę żarcia myszki zajumały.

zimno niektórym

Dżony kuje wyjście z progu
Chata  Forestera to niewielki bunkier. Dostępny jest za darmoszkę (w środku jest konkretnie nic, prócz drabiny na wyższe piętro), więc oczywistym jest, że nocują tam głównie Polacy.
I faktycznie zimno było. I myszy był też. Myszy jak myszy, ale były powodem mojej bezsenności. Leżałam i rozmyślałam, jak one skubane dolazły na 2 tys. No i ja już je widziałam oczami wyobraźni. Że mają małe kaski i czekaniki. Mysie w raczkach to już było zbyt wiele. Wystarczyło, żebym umierała ze śmiechu. Się w śpiworze dusiłam.
Kiedy się śmiałam, małe szaroskurwysynki wpierdalały mi mi żarcie.
Ostatecznie, to one miały radość. Ja miałam mniej jedzenia.


tam

Potem było w górę. A jeszcze później było w górę bardziej...
Poglądowo tam byliśmy doszli:

źródło: Wikipedia

Chciałam pisać niepoważnie, ale potem jest kurewsko poważnie. Pionowej ściany kilometr.
Umarłam, weszłam, nie wiem jak. Może tak, że nie patrzyłam w dół.
I niech mi ktoś jeszcze powie, że Blanc jest łatwy! W zimie, bo zimowe to były warunki.
Nie spodziewałam się. I zdaje się, że nikt z moich towarzyszy się nie spodziewał.
Przecinamy wielki kuluar, zwany "rolling stones", bo lecą kamienie.
Na szczęście jest lodowato i nic nie leci. Innym leci, np. lady gaga w głowie. Za to wyznanie ktoś mnie zabije!

B podkleja nasze raki. Aby śnieg się nie wbijał. "Bo wówczas to będą nartki" - twierdził.
Może tak być.

Tu lezę. Ta druga. Bo przecież nie w tych żarówiastych!

A tu się szykujemy do podejścia bardziej:

Szczęście takie, że w kasku mi do twarzy, szczególnie, że mocno ją zasłania!


Jeszcze nie wiem, co mnie czeka, choć już podejrzewam, bo mam oczy i widzę.
Potem już w ogóle nie mam zdjęć, bo J pozuje albo J żyje...

Dziękuję za raki, co je dostałam na 20-któreś urodziny! Sprawdziły się. Ale nie do końca...
Niczym kopciuszek złaziłam w jednym, bo drugi niet. Ale o tym później.

Gouter refuge, czyli la FIN la wspinaczka

Doszliśmy do schroniska Gouter (3900 m)
Poszłam śnieg zagotować.
Zepsułam nasz jedyny palnik. Za mocno ponoć śnieżek podgrzałam. Przepraszam. W tym samym czasie chłopaki rozstawiali namioty.
Gotując śnieżek miotnęło mną tak, że się ledwo utrzymłam. Kolega obok się przewrócił.
Namiot nasz, choć przysypany już śniegiem, zdołał w tym czasie ominąć grań i pofrunąć ku wiecznej szczęśliwości. Podobnie jak kurtka puchowa.
Wiatr ponoć 100km/h.
Się nie znam, choć znam się już bardziej. To jednak był "w chuj zmiatający" wiatr!!!
Temperatura odczuwalna -20 C.

Wracając, Jesteśmy na 4 tyś. Bez palnika, nez namiotu. Wieje. Się odechciało.
Można by było poczekać dzień, dwa, trzy. Szczególnie, że najtrudniejsze za nami! Zostało podejście pod szczyt granią w miarę płaską, tylko że nie było jej widać...

A bez namiotu - to schronisko, czyli 45 ojro za osobę. Aż tak nie pocipieliśmy.
I teraz się zaczyna. W dół było gorzej,

Się szykują na atak szczytowy. Nikt nie zdobędzie szczytu tego dnia.

To jest moment, kiedy pogoda rokuje. Ale za chwilę będzie inna.
Poprzedniego dnia, na kilkanaście osób - na szczyt weszła jedna. Gratulacje! Nie poznałam.
Poznałam natomiast ludzi, którzy włażą na tę głupią górę po raz któryś. I mówili, że teraz jest najtrudniej.
Może to brzmieć jak próba usprawiedliwienia, ale prawda jest taka, że zima przyszła dużo wcześniej.
 Daremny trud, próżne żale.

No to złazimy
Zawisłam, zjechałam w dół. A w dół to przepaść.
Dżony Merci! Zatrzymał! Choć przypiętą byłam do poręczówki, życie uratował właściwie!!!
Dalej było podobnie, w dół.

 Dżony
Anioł Straż!

Schodzilim w dół rakiem i czekanem. Nie było to specjalnie miłe. Leźć wolę jednak pod górę.Po śniegu szczególnie.
Wedle słów naszego, najdroższego kierownika wyprawy - to były największe ekspozycje, jakie napotkał.  OK. Wierzę.

Kierownik wyprawy
 Kolorowy  i coś mi mi znany

Widoki takie

 A tu szczelinki takie. Po lewo. Wyglądają niegroźnie.
Kamienie leciały, ale daleko od nas. Szczeliny były, ale pod nami.

Teraz kolejne zdjątka, jak było pięknie, bo było:
Po to łażę gdzieś...
 Szło, się lazło
Potem można odpocząć.

Tapety, którymi gardzę. Ale moje. Do porzygu doskonałe!
To było bezczelnie piękne, może zdjęcia nie oddają. Nie ma słów, ani obrazów, żeby to jakkolwiek oddać.
Banalne piękno było kurewsko piękne!

Złazimy znów. I znów jest tak, że się z zachwytu ... można.
Ja mam zachwyt w dupiu, bo mi nogi odmawiają posłuszeństwa. Plączą się jedna przez drugą, zmęczona zwyczajnie jestem. Bardzo. I kuleję, bo nie mam jednego raka.
I w tym miejscu apel! Jeżeli Którekolwiek z moich by się tam wybierało - nie oszczędzamy na sprzęcie!!!
Himalaje mnie nie nauczyły, to był trekking... We Francji kupiłam potrzebne rzeczy na miejscu, czyli puchowy psiwór i czekan (oba sprawunki w tej samej cenie, w której kupiłabym w Polsce!!). Na nowe raki już nie było mnie stać, więc B podklejał. A to osobna opowieść.


łamaga.
Ale kurewsko zmęczona łamaga


Zwróćcie Państwo uwagę na żywe zainteresowanie natury żywej tą martwą. A to naprawdę śmierdziało...

Poniżej Bilutek wbija gwoździe swoją osobistą skarpetką.  To działało!


Jeszcze poniżej zwierzątko się temu przygląda


I jeszcze coś w ramach cennej wymiany zdań.
Dż: "Justynka, ty mi oddałaś mi karabinki, gdzie są?"
J: "nie, jeszcze nie i nie wiem, gdzie są"
B: "mi to by powiedziała, że w dupie"



I helikopter ratowniczy. Latał w te i wete. Jego widok, a i spuszczających się (...) ratowników nie doświadczyłam. Ale wpatrywaliśmy się pół dnia. Zasada była prosta - jeszcze tylko trzy przelecą i schodzimy! Były trzy i potem jeszcze trzy i kolejne... Było na co patrzeć.


Część druga helikoptera, cenna o tyle, że widać kawałek Blanca, na tej wysokości byliśmy tego samego dnia:
I potem już w dół.


Koniec historii

W tym roku, bo...
Z kuzynem się umówiliśmy na 2013.
Chyba, że mnie kuzyn zrobi w bambuko, to też rodzinne...
Kuzyna pozdrawiam wielce! 


Z porad, to weźcie ciepły śpiwór.
Czekan.
I raki koniecznie. Uprząż, linę i karabinki dwa. I coś, żeby było ciepło.
I kasę, bo może zwiać namiot, co nie Dżony?
Palnik, a najlepiej dwa. Bo jakaś kretynka może zepsuć.

J, która i tak kocha Gruzję najbardziej na świecie!

Aneks
Wszelkie podobieństwo postaci do osób autentycznych jest zamierzone i celowe.
Po prawej wspomniany Rick. Serio, jestem ciekawa, czy wyruszy!

O podobieństwo na powyższym  się martwić nie będę. Toż widać od razu!

A poniżej powrót do domu. Naściemniałam wszystkim, ze wracam dzień, dwa później. Co by mieć spokój.
Zryta na amen, ledwo żyję, ale w moim własnym domku jest życie! No taki lot nad kukułczym gniazdem, ale jest!




A wracając do domu, tak mi się jakoś. Z pozdrowieniem dla podróżujących!