czwartek, 12 kwietnia 2012

Rewitalizacja bloga i J

Blog przymiera ostatnimi czasy, bo kiedy człowiek przez większość dnia o głupotach pisze, to wieczorem już go na debilizmy zwyczajnie nie stać. A mądrego przecież nic nie napiszę, bo nie będę się wygłupiać!
Rewitalizacja to ostatnio bardzo często używane przeze mnie słowo. I akurat jedno z wyjątkowo nielubianych.
Rekodowanie i reprezentatywność zamieniłam na rewitalizację. A respondenta na czytelnika lub mieszkańca po prostu.
I jest bardzo ok. Jak na początek jest lepiej niż ok. Jestem zrewitalizowana w cudowny sposób i żyć mi się w ogóle chce bardzo. Nie że na okrągło mi tak dobrze, bo to by znaczyło, że na psychotropach jestem, a nie jestem.
Gdańsk polubiłam. W ciągu dnia, kiedy opuszcza mnie energia, włóczę się po starówce i nienerwowo szukam taniej kawy. Znalazłam za 3 złotówki!
Nawet bursztyny zaczęły mi się podobać, choć to już przegięcie.

Refleksja POSTświąteczno-konsumpcyjna

Czy umyłeś okna na okoliczność zmartwychwstania? I czy rzeżuchę zasadziłeś też?

Czy dokonałeś najazdu Hunów na osiedlowy sklep i zagarnąłeś cały dostępny asortyment, nie oszczędzając tak pieczywa, jak i papieru toaletowego?
Czy miałeś skrajnie możliwie wypchany wózek dobrem wszelakim do wyrobu baby wielkanocnej potrzebnym, ale też i dobrem promocyjnym niepotrzebnym ci do obchodu świąt w ogóle, ale pośpiesznie wziętym w celu zaspokojenia konsumpcjonizmu?
Czy dostałeś ataku histerii, panicznego lęku przed głodem i apokalipsą, bo przecież przez dwa dni supermarkety wszystkie zamknięte były, więc dwieście kostek masła i dwie tony kartofli to jedynie minimalne zabezpieczenie przed śmiercią?
Czy od wtorku robisz już może zapasy na kurewsko długi weekend majowy, bo to chyba ostatnia chwila na to jest właśnie?