czwartek, 12 września 2013

¡Cataluña no es España!

I basta!
Przyznaję się, że nie do końca serio podchodziłam do katalońskich zapędów niepodległościowych. Pomanifestować nigdy nie zaszkodzi - myślałam. Dla fiesty, dla jaj, z nudów, czy też żeby zwyczajnie wkurwić Madryt.
Zmieniłam zdanie.
 źródełko: presseurop.eu
Wczoraj byłam świadkiem obchodów narodowego święta 7-milionowej Katalonii. Z obserwatora prędziusio stałam się uczestnikiem. Nie żebym oszalała na punkcie ichniej niepodległości, ale ten zapał był dość zaraźliwy. Teraz leciuchno przynudzę:
Wybór dnia interesujący, bo dzień 11 września to rocznica zdobycia Barcelony przez wojska Burbonów w 1714r. To wówczas Katalonia utraciła niepodległość. Różnie to później bywało, dopóki uroczy generałło Franco (właśc. Francisco Paulino Hermenegildo Teódulo Franco y Bahamonde Salgado Pardo, jeeeezu...) nie zamiótł Katalonii pod dywan. Zniósł wszelką autonomię, zakazał używania języka i wszelkich symboli. Rozpoczął się okres represji.
Z lżejszych ciekawostków, w 1943 roku FCB zmierzyła się w finale Pucharu Generała (!) w dwumeczu z Realem Madryt. Po zwycięstwie 3:0 w stolicy Katalonii, przed rewanżem, odwiedził piłkarzy w szatni sam Franco. Zakomunikował piłkarzom Barcelony, że grają w piłkę tylko dzięki "łasce" władzy, sugerując, że mają przegrać. Mecz zakończył się wynikiem... 11:1 dla Realu. Ale takie rzeczy mamy też u siebie (z tą różnicą, że chodzi o kasiurę).
Franco był szczęśliwe zmarł w 1975r. i od tego czasu Katalusie stopniowo coraz bardziej wypinały się na władze w Madrycie. Nie chodzi tylko o poczucie odrębności (kulturowej, językowej...), ale też o politykę fiskalną. Katalończycy, nieco bardziej pracowici i zorganizowani (w swoim mniemaniu), twierdzą, że utrzymują resztę kraju (jest w tym trochę racji wg danych, co to je wyszukałam). Ostatecznie, w styczniu tego roku, parlament Katalonii przyjął deklarację suwerenności, która uważana jest za pierwszy krok do przeprowadzenia referendum dotyczącego niepodległości, które ma się odbyć przed 2015r.
I oni nie żartują, wdziałam na własne oczy. No i co robić, niech głosują. Ponoć jest fifty/fifty.
I miło z ich strony, że w przeciwieństwie do Basków, manifestują te swoje dążenia w sposób niezwykle uroczy! Tworzą łańcuch, trzymając się za ręce. Ciągnie się przez niemal całą Barcelonę. I nie tylko. Widziałam dziś na telebimie migawki z całego świata. Dosłownie całego. W W-wie też łańcuch był. (Bo nie wszyscy poszli pod sejm).
Uwieczniłam radosnych separatystów:
Tyż posiadłam taką pelerynkę, nie wiedziałam, że w żółtym mi do twarzy!



No ja z tym nie dyskutuję:)







Gaudi - sraudi *

Więcej przynudzać nie będę, obiecuję. Garsteczka informacji dla rudych ignoranckich łbów. Teraz to już będą tylko opisy, jak mi tu dobrze i dlaczego nie wracam!

*Barcelona, wiadomo Gaudi... Ale ja go nie mogę! Sagrada Familia to olbrzymia, strzelista kupa, a park Guell to kolorowy womit!

P.s. Z okazji święta miałam wolne! Stąd takie rozpasanie!

Brak komentarzy: