Dziękuję CWP za ostatnio przeczytane książki, bo te mam najmocniej w pamiętności.
Stasiuk, Vian i Koterski, Vonnnegut ze swoim "zdarza się", Marquez i Kundera. I Pilch też trochę. I Schulz, ale to sobie przypomnąć muszę. I wielu innych pewnie, ale teraz nie pamiętam.
Panom wspomnianym powyżej dziękuję za językową wyobraźnię.
I za to, że mam coraz wyraźniejsze problemy z poprawną polszczyzną, bo odkąd pamiętam, uwielbiałam tę zmieniać tą, a wspomnieni panowie mnie inspirują niezwykle. Ciekawe, że nie wymieniam kobiet, chociażby koleżanki Masłowskiej z Wejherowa.
"Ściągnięcie podatków z pana Chicka, z uprzednim zajęciem mienia. Spuszczenie manta z małej wysokości i udzielenie surowej nagany. Konfiskata całkowita, albo nawet częściowa połączona z z profanacją domostwa"
Kufer pełen “dublezonów” i “pianokoktajl”, który pod wpływem melodii jazzowych przyrządza koktajle...
Viana mało kto zna, tylko punki i hippisi, co wiadomo, że już ich nie ma /Zdarza się, że jak ktoś umarł, to nie żyje - Vonnegut/. Bo się jednym i drugim we łbie popierdoliwszy na tyle, że się w rzeczywistości zastanej odnaleźć próbują i ni w dupę im to nie wychodzi, a co za tym idzie, coraz bardziej im się w głowach kaszani. Błędne koło.
Stasiuk to dosadne banały, tworzące atmosferę urokliwego sceptycyzmu i ironii. Precyzja oddania sprawy, nazywania rzeczy po imieniu - to uwielbiam.
"Wtedy było spokojniej. Jak nie chcieliśmy załapać się na łomot, to przechodziliśmy na drugą stronę ulicy i żulia na ogół to honorowała. Mieliśmy wpadki, ale zazwyczaj była to nasza wina. Jak ktoś o pólnocy widzi siedmiu kolesi, powiedzmy, na Osowskiej i próbuje przejść między nimi, mówiąc w dodatku "przepraszam", to sam sobie winien."
Scenarzysta i reżyser dla odmiany - Koterski (a przy okazji alkoholik uroczy) mi natomiast tę całą składnię pozmieniał tą. "Nić śmiesznego", "Wszyscy jesteśmy chrystusami"....
Przykładowo poniższe prze-wkurwienie Anioła Straża pięknie usprawiedliwia też kulturność językową.
CDN.
Podobnie jak w chwile szczęśliwości, ulotne te.
W dupie z tym wszystkim. Świat jest podlec, zdarza się i tak.
Łażę przynajmniej, poruszam się. I piszę coś, skrobię też.
Żebym to ja wiedziała jeszcze, kiedy i na jaką górę się wespnę, wejdę na.
I jebać język Sienkiewicza, Prusa i współczesnych Sapkowskich, Coelhów, Grochole i Kalicińskie, czy jak im tam. I język książek naukowych też!
Kolejny post będzie mniej z dupy wyjęty, obiecuję. Nie wiem tylko jakim językiem będzie napisany. Może być tak, że tylko dla czubków zrozumiałym. I tylko tych specyficznych.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz