Namaste. Świtało na trzeciej bramie. Na drugiej jeszcze nie. To niesprawiedliwe.
No więc chyba podjęłam kolejną ważną decyzję. Może nie jest ona zbyt mądra, ale trudno.
Jadę jeszcze raz w Himalaje. I to nie sama tylko z kolegą P. i kolegą P., czyli z PP (skrót ten tłumaczę jako popaprańcy).
Dygresja - to nawet lepiej, że kolega P. nazywa się P., bo jak by się nazywał, na przykład J. to by wyszło PJ, czyli pojebańcy, a to już jest trochę zbyt wulgarne.
Wszystko było by dobrze gdyby nie to, że do liter PP dodałam pierwszą literkę swojego nazwiska i wyszło mi LPP. No to od razu pobiegłam do szafy, żeby zobaczyć czy mam jakieś ubranko z firmy LPP. No i co? No i miałam! Białą bluzkę! Stałam przed tą szafą i gapiłam się w jej wnętrze, a wiecie biel - śnieg, lodowiec, mgła, błękitne niebo, przeznaczenie pomyślałam sobie.
Jak już doszłam do wniosku, że to przeznaczenie, to przez chwilę mnie zmroziło (ha, ha zmroziło - Himalaje, czyli zimno, ale co tam będę wam tłumaczyła takie proste rzeczy). Zmroziło, bo co prawda kolega P. jest niezwykle sympatycznym młodym człowiekiem, i kolega P. też jest, ale jednak nie są do końca normalni, nawet jak dla mnie. No i zmroziła mnie myśl o przebywaniu na lodowcu z dwójką nieobliczalnych matołków. To może być udręka i ekstaza jak to kiedyś rzucił Cyryl w Metodego.
No ale to Himalaje, pomyślałam sobie.
I tak sobie dalej myślę.
p.s. LPP&G expedition !
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz