piątek, 4 listopada 2011

Kłopoty to moja specjalność

Namaste. Świtało na trzeciej bramie. Na drugiej jeszcze nie. To niesprawiedliwe.

          No więc chyba podjęłam kolejną ważną decyzję.  Może nie jest ona zbyt mądra, ale trudno.
Jadę jeszcze raz w Himalaje. I to nie sama tylko z kolegą P. i kolegą P., czyli z PP (skrót ten tłumaczę jako popaprańcy).
          Dygresja - to nawet lepiej, że kolega P. nazywa się P., bo jak by się nazywał, na przykład J. to by wyszło PJ, czyli pojebańcy, a to już jest trochę zbyt wulgarne.
         Wszystko było by dobrze gdyby nie to, że do liter PP dodałam pierwszą literkę swojego nazwiska i wyszło mi LPP. No to od razu pobiegłam do szafy, żeby zobaczyć czy mam jakieś ubranko z firmy LPP. No i co? No i miałam! Białą bluzkę! Stałam przed tą szafą i gapiłam się w jej wnętrze, a wiecie biel - śnieg, lodowiec, mgła, błękitne niebo, przeznaczenie pomyślałam sobie.
         Jak już doszłam do wniosku, że to przeznaczenie, to przez chwilę mnie zmroziło (ha, ha zmroziło - Himalaje, czyli zimno, ale co tam będę wam tłumaczyła takie proste rzeczy). Zmroziło, bo co prawda kolega P. jest niezwykle sympatycznym młodym człowiekiem, i kolega P. też jest, ale jednak nie są do końca normalni, nawet jak dla mnie. No i zmroziła mnie myśl o przebywaniu na lodowcu z dwójką nieobliczalnych matołków. To może być udręka i ekstaza jak to kiedyś rzucił Cyryl w Metodego.
         No ale to Himalaje, pomyślałam sobie.
I tak sobie dalej myślę.

p.s. LPP&G expedition !

Brak komentarzy: